niedziela, 5 października 2014

Rozdział 1




   Sny to jedna z moich najbardziej ulubionych form odpoczynku. Nie dosyć, że mogłem się wylegiwać, to jeszcze często miałem bardzo ciekawe sny, po których budziłem się z szerokim uśmiechem na twarzy. Często oddawałem się tej formie wypoczynku, ku zdziwieniu mojej rodziny, która wręcz nie mogła zrozumieć, jakim cudem mogę tak długo przebywać w tamtym świecie. Nie próbowałem im tego tłumaczyć, bo kiedyś próba przyswojenia tej wiedzy mojemu wujkowi nie tylko spaliła na panewce, lecz także na dodatek zostałem totalnie wyśmiany. Mogę to podsumować trzema słowami, do których dodam lekki sarkazm: „ Kocham moją rodzinę.”.
   Nienawidziłem wstawania. Trud tyleż ciężki, co czasem nawet bezowocny. Rodzice i siostra już dawno odpuścili sobie zrywanie mnie wczesnym rankiem w weekendy, gdy za każdym razem dawałem im jasno do zrozumienia, iż nie wstanę nawet w przypadku wybuchu wojny.
Jeśli chodzi o szkołę, to jako tako to jeszcze znosiłem i wstawałem zaraz po pierwszym, najwyżej drugim dzwonieniem budzika. Zdarzały się jednak momenty, w których spałem tak mocno, iż przyjaciele byli zmuszeni do mnie dzwonić.
   Tak było także tego ranka, gdy nagle z głośników mojego telefonu zaczął wydobywać się dźwięk gitary elektrycznej. Już dawno dobrze znana melodia jednej z piosenek Green Day'a znudziła mi się, więc zakodowałem sobie w głowie, iż muszę ją w najbliższym czasie zmienić.
   Leniwie sięgnąłem po telefon w celu odebrania połączenia. Gdy tylko przystawiłem urządzenie do ucha, natychmiast je oddaliłem, słysząc głos Baekhyuna.
   - Ile można spać – krzyczał głośno. - Obudź się człowieku, bo zostało ci tylko czterdzieści minut na stawienie się pod szkołą, leniu śmierdzący.
   Westchnąłem ciężko.
   - Dziękuję za miłą pobudkę, do widzenia – powiedziałem, lecz po chwili szybko dodałem: - Muszę przecież wstać...
   Dobrze, że w miarę szybko dodałem to ostatnie słowo, gdyż w przeciwnym razie mój przyjaciel przyczyniłby się do ogłuchnięcia w młodym wieku. Za bardzo kochałem słuchać mojej ulubionej muzyki, by z tego zrezygnować.
   Położyłem się na plecach, wpatrując się w sufit. Dlaczego nie mogłem olać tego pieprzonego zakończenia? Niestety, gdybym to zrobił, nie otrzymałbym świadectwa ukończenia klasy, a moja dyrektorka srogo by się na mnie zemściła.
   Spojrzałem na zegarek, ze zgrozą stwierdzając, iż z czterdziestu minut zrobiło się tylko pół godziny. Zerwałem się nagle, pędząc do łazienki. Gdy chwyciłem za klamkę z ulgą stwierdziłem, iż moja ukochana siostra nie okupuje jej jak zazwyczaj. Zacząłem doprowadzać się do porządku, załatwiając wszystkie czynności, których wymagała poranna toaleta. Z tą różnicą jednak, że teraz wszystko starałem się zrobić sto razy szybciej. Wynikiem tego było bliskie spotkanie z krzesełkiem na podłodze, ucałowanie podłogi i ból nogi, trwający jeszcze przez najbliższe dziesięć minut. Nie ma co, dzień dobry!
   Zacząłem biegać po domu jak szalony, jedząc tosta i ubierając się jednocześnie. Mój ukochany kot miał nawet okazję po raz pierwszy i, mam nadzieję, że ostatni, zobaczyć mnie takiego, jakim mnie pan Bóg stworzył. Gdy zakładałem buty, praktycznie gotowy do wyjścia, nagle przypomniałem sobie o komórce, którą pozostawiłem samej sobie na stoliku nocnym.
   - Bez ciebie nigdzie nie idę – powiedziałem, pędząc po schodach na górę, by po chwili biec do miejsca, z którego jeszcze przed sekundą wystartowałem.
   Pomijam fakt, iż o mało nie zabiłem po drodze mojej siostry, która zaczęła coś krzyczeć o jakichś matołach. Mniemam, że ta uwaga odnosiła się do mnie, ale nie miałem czasu o tym rozmyślać.
   Wybiegłem na dwór, rozglądając się dookoła. Zostało mi dziesięć minut. Prawdopodobieństwo dotarcia w tym czasie do szkoły wynosiło równe zero. Nie miałem szans i już w wyobraźni widziałem twarz mojej dyrektorki, czerwoną ze złości. Widok straszniejszy niż obudzenie się w ramionach Chanyeola pewnego popołudnia.
   Pomimo małych szans na punktualność i tak zacząłem pędzić przez ulicę. Omijałem rozhisteryzowane staruszki, krzyczące staromodny tekst „ Dzisiejsza młodzież nie ma żadnej kultury”, przeskakiwałem przez wszelkie przeszkody i za nic miałem wściekłe ujadania psów za bramami. Wszystko byleby zdążyć.
   - Ej, młody – nagle usłyszałem tuż obok siebie głos. Prawdopodobnie nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie fakt, iż Kris miał bardzo charakterystyczny ton. - Jeżeli się zatrzymasz, to na miejscu będziesz o wiele szybciej.
   Gwałtownie stanąłem w miejscu, odwracając głowę w jego stronę. Oczywiście woził się swoim pięknym, nowym motorem, który kupili mu rodzice. Wcześniej obiecałem sobie, że nigdy nie dam namówić się na przejażdżkę, lecz cóż poradzić? Dramatyczne chwile wymagają dramatycznych rozwiązań. Bez słowa wziąłem od niego kask, który przez dłuższy czas trzymał w wyciągniętej do mnie dłoni. Nałożyłem go na głowę i dokładnie zapiąłem.
   - Pamiętaj, że chcę dojechać w jednym kawałku – oznajmiłem, wsiadając na miejsce za nim.
   Naturalnie nie mogło obejść się bez jego śmiechu. Rechotał, jednocześnie powoli ruszając. Ale tylko wstęp był spokojny, bo już po chwili ostro przyśpieszył, wywołując tym samym u mnie lęk o własne życie. Mocno się wtuliłem w jego plecy i zamknąłem oczy. Do tej pory zachodziłem w głowę jakim prawem dali mu prawo jazdy, skoro potrafił w ciągu pięciu minut złamać z tysiąc przepisów drogowych. Plus jednak jakiś był – zdążyliśmy dotrzeć na czas do szkoły. O dziwo wszyscy nasi znajomi na nas czekali, co bardzo mnie ucieszyło i zdziwiło zarazem.
   - Powinni ci cofnąć prawko – stwierdziłem, już stojąc na twardym chodniku i zdejmując kask z głowy.
   - Pamiętaj, Luhan – powiedział, przybliżając swoją nieskazitelną twarz do mojej. - Najlepiej jeżdżą kierowcy z fantazją taką jak moja.
   Puścił do mnie oczko, po czym wyprostował się, odkładając swój kask na siedzenie. Powoli ruszył w stronę wejścia do szkoły, a ja, nie czekając dłużej, poszedłem w jego ślad. Oczywiście w korytarzu przywitały nas brawa przyjaciół. Ani się obejrzałem, a obok mnie stał Sehun.
   - Witaj Luhan, pozwolisz, że wezmę twoją dłoń – po tych słowach chwycił moją rękę i zaczął energicznie nią potrząsać. - Gratuluję ci punktualnego dotarcia do tej oto placówki. Jestem pełen dumy i aż mi w oczach łzy się zbierają.
   Przewróciłem oczami, zabierając swoją dłoń z jego uścisku. Tamten tylko zarechotał i potargał mi włosy, czym wywołał u mnie jeszcze większą wściekłość. Był ode mnie młodszy, a zachowywał się momentami gorzej od Yifana! Można by rzec: „bezczelny smarkacz”, ale czy to nie w stylu mojej babci? Czy robię się aż tak stary i zgorzkniały?
   - Chodźcie, bo się spóźnimy i będziemy mieli przesrane u tej… przemiłej nauczycielki – powiedział Baekhyun, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
    Trudno było się z nim nie zgodzić, zważając na możliwości naszej dyrektorki. Ruszyliśmy więc w stronę sali gimnastycznej, na której odbywał się każdy apel. Jej rozmiar był ogromny, co wiązało się z okropną akustyką. Miało to swoje plusy i minusy. Z jednej strony nie można było słyszeć zrzędliwego gderania jakiegokolwiek dorosłego, ale z drugiej strony, gdy mówili coś ważnego, nie wiedzieliśmy o co chodzi. Teraz jednak był to atut i w spokoju mogliśmy usiąść w kąciku i udawać, że słuchamy, w rzeczywistości zajmując się kompletnie innymi rzeczami.
    Wyciągnąłem telefon z kieszeni, by móc poczytać newsy publikowane na twitterze. Baek pogrążony w swoich myślach, uparcie miął w buzi gumę do żucia. Sehun z telefonem robił sobie zdjęcia. Kai i Kris wymieniali słodkie teksty, co wywoływało u mnie odruchy wymiotne. Niby byli zakochani, ale i tak momentami miałem tego dość. Gdy dowiedziałem się o ich związku, byłem poważnie zszokowany. Ich charaktery były tak specyficzne, iż nie mogłem sobie ich razem wyobrazić. Zapewne gdyby nie ich okazywanie sobie uczuć na każdym kroku, to nie przyzwyczaiłbym się do tego.
   Apel minął nam dość szybko, co było miłą odmianą z tego względy, iż zazwyczaj dłużyły się niemiłosiernie. Starałem się ignorować palące spojrzenia dyrektorki, której uwadze nie umknęło nasze spóźnienie. W sumie to nie miałem się już po co tym przejmować, bo w tym roku skończyłem edukację w tej placówce.
Nadszedł czas na udanie się do klas po odbiór niezbędnych papierów do dalszej edukacji. Naturalnie nasz wychowawca trzasnął wyczerpującą mowę pożegnalną, bo tak wypadało. W rzeczywistości darzyliśmy się czystą nienawiścią. I on nie cierpiał klasy, którą się musiał opiekować i my wiele razy mieliśmy ochotę go udusić. Dobrze tylko, że jeszcze się nie rozpłakał, bo okazałoby się jak cholernie dobry aktorem jest.
   Reszta poszła już gładko i po upływie godziny mogłem odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszedłem razem z Krystal przed budynek szkoły, by móc stwierdzić że Baekhyun, Sehun i Jieun już na nas czekają. Ze względu na to, iż oni byli w młodszych klasach i mieli przed sobą jeszcze rok, zostali wypuszczeni do domów o wiele wcześniej. Po chwili zauważyłem, iż stoi przy nich Yixing, z którym naturalnie się przywitałem. Nie zdziwiło mnie jego przybycie, w końcu mieliśmy ustalić dokładnie plan działania. Po jutrze mieliśmy wyjechać na naszą pierwszą, wspólną wycieczkę. Od dawna już myśleliśmy o tym, więc ten ostatni miesiąc nauki był dla nas istną katorgą. Naturalnie było, iż nie mogliśmy się doczekać. Pozostało nam teraz tylko czekać na Krisa i Jongina, którzy byli swego rodzaju organizatorami tego przedsięwzięcia. Niby miałem tyle samo lat co oni, ale planowanie czegoś takiego, to nie moja bajka. Kiedyś próbowałem zaplanować przyjęcie niespodziankę dla mojej siostry i na takich imprezach zakończyłem swoją działalność. Niby wszystko miałem pięknie zaplanowane, lecz skończyło się na babeczce ze świeczką. Oprócz tego pojawiło się jeszcze wiele innych komplikacji, które nie zbyt miło wspominam.
   - Dobra, jesteśmy – z zamyślenia wyrwał mnie głos Krisa.
   - Ta stara baba jeszcze dłużej by pieprzyła, gdybyśmy jej nie uciszyli – mruknął Jongin, wyraźnie niezadowolony. Na jego miejscu też bym nie był. Ich wychowawca i mój był nie do porównania.
   Obaj westchnęli ciężko, opierając się o zimną ścianę szkoły. Dopiero po chwili Yifan z powrotem się wyprostował.
   - Pamiętacie te listy, które wam zrobiłem dwa tygodnie temu? Do nich dodam wam jeszcze kilka drobnych rzeczy, które musicie dokupić, lecz myślę, że nie zbankrutujecie przez ten wydatek. Oczywiście, jeżeli coś do kupienia będzie na waszej liście... Przyślę wam dzisiaj sms-a, a poza tym to chyba wszystko. Widzimy się pojutrze w domu Luhana o 8:00. Jasne?
   Dlatego właśnie nie nadawałem się na kapitana. Kris miał charyzmę, której mnie brakowało. Potrafił doskonale przewodzić innymi, a na dodatek wyglądać niezwykle dojrzale. Wszyscy go słuchali, nikt nie odważyłby się go ignorować. Ja za to wyglądałem jak dziewczynka, byłem niski i w pierwszym momencie mogłem się wydawać nieśmiały i zamknięty w sobie. Niby to były tylko pozory, ale takie były odczucia przy pierwszym spotkaniu ze mną. Nie mogły mi przynieść czegoś dobrego.
   Wszyscy przytaknęli mu.
   - Zatem możemy wracać do domu i przystąpić do pakowania. Do zobaczenia!
   Tym właśnie akcentem nasze mini spotkanie zostało zakończone i każdy począł rozchodzić się w swoją stronę. Normalnie wracałbym teraz z Yifanem, lecz ten umówił się już z Jonginem. Pozostawało mi wracać samemu. A przynajmniej tak myślałem, bo przyłączył się do mnie Sehun i Baekhyun. Ta dwójka wariatów przez całą drogę opowiadała mi o takich głupotach, że nie wiedziałem, czy śmieję się z tego co mówią, czy z ich głupoty. Pomimo wszystko jednak bardzo ich lubiłem, traktowałem jak bliskich przyjaciół i myślę, iż nie chciałbym ich nigdy stracić. Szkoda tylko, że takie rzeczy nie są zależne ode mnie.

***


   Sobota minęła bardzo szybko. Rodzice dali mi pełną swobodę i za to ich kochałem. Nie snuli żadnych czarnych scenariuszy, tak jak niektóre matki. Dobrze wiedzieli, że małym dzieckiem już nie jestem i potrafię sam o siebie zadbać. Zresztą nie raz im to udowodniłem. Pakowanie zacząłem już wcześniej, więc wystarczyło tylko, że dopakowałem to co trzeba i sprawdziłem, czy czegoś przypadkiem nie zapomniałem.    Niestety gdy już wszystko dopiąłem na ostatni guzik, nie miałem co ze sobą zrobić. Snułem się po domu niczym duch, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Powoli irytowało to domowników, włącznie ze mną. Bez sensu było kłaść się za wcześnie, bo obudzę się w środku nocy, a w drodze będę przysypiał. Niby to miał być dopiero początek, lecz nienawidziłem być nie w temacie, a gdybym jednak zasnął, to z pewnością wiele by mnie ominęło.
    Prawda była taka, że bardzo cieszyłem się na ten wyjazd. Mogłem spędzić czas z moimi przyjaciółmi, a zwłaszcza Baekhyunem i Sehunem. Mogłoby się wydawać, że znamy się od zawsze, lecz tak naprawdę najdłużej znałem się z Krisem. Yifan w końcu był tej samej narodowości co ja i rozumieliśmy się czasami nawet bez słów. To on zapoznał mnie z tymi dwoma głupkami, a ja bardzo szybko zacząłem myśleć o nich, jak o przyjaciołach. Teraz nie wyobrażałem sobie bez nich mojej egzystencji, pomimo wielu przypadków, w których irytowali mnie. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że ich charaktery są bardzo podobne, ale tylko powierzchownie. Tak naprawdę ich sposób bycia był zupełnie różny. Sehun lubił być wredny i dodawać dużo sarkazmu do swoich żartów i wypowiedzi, za to Baekhyun lubił być dowcipny, lecz nie musiał dodawać do tego żadnych kpin. Byli pełni życia i energii, wykorzystywali to jednak w inny sposób.
W sobotę i tak położyłem się zbyt wcześnie, bo w dzień wyjazdu obudziłem się o 4:30. Próba zaśnięcia nawet z pomocą baranów, nie powiodła się. Wyjazd ustaliliśmy dopiero na godzinę 8:30, więc czasu zostało jeszcze naprawdę dużo. Wstałem jednak, by po raz enty sprawdzić, czy zawartość mojej walizki jest w stu procentach prawidłowa. Potem powlokłem się do kuchni, by zjeść coś. A przynajmniej taki miałem zamiar, bo gdy stanąłem przed lodówką, kompletnie się załamałem i zrezygnowałem z posiłku. W gardle stanęła mi ogromna gula, która nie pozwalała mi przełknąć nawet zwykłej wody. Doskonale wiedziałem, że to entuzjazm. Denerwował mnie fakt, iż wszystkie emocje u mnie były o wiele za bardzo spotęgowane. Kiedyś miałem wystąpić w przedstawieniu jak byłem mały, lecz ostatecznie nie zrobiłem tego, gdyż z nerwów popłakałem się, zaparłem w sobie i nie wyszedłem. Po tym incydencie nie raz próbowałem jakoś się przemóc, ale moje próby kończyły się miażdżącą klęską. Nawet po zażyciu tabletek uspokajających trząsłem się jak osika na wietrze. Irytujące, nie potrafiłem jednak nic z tym zrobić.
   Udałem się, nadal przystrojony w pidżamę, to jest starą znoszoną bokserkę i dresy, do salonu, by wygodnie rozłożyć się przed telewizorem i przeglądać kanały. Rodzice pojechali do pracy, a moja siostra słodko spała, więc miałem praktycznie cały dom dla siebie. A właściwie to powinna spać, bo gdy weszła do pomieszczenia w czasie, gdy ja zajadałem się żelkami i oglądałem anime, o mało nie udusiłem się. Gdy w końcu przestałem i spojrzałem na jej twarz, przeżyłem ogromny szok. Nie podobne było do niej spokojne stanie i po prostu patrzenie się na mnie. Żadnych ciętych komentarzy, zero złośliwości, na jej twarzy nie wykwitł zarozumiały uśmieszek – oaza spokoju, która po prostu patrzyła się na mnie. Coś musiało się za tym kryć i już po chwili przekonałem się, że tak w istocie było.
   - Luhan, muszę z tobą porozmawiać – zdanie, które upewniło mnie w moich domysłach.
   Gdy nieznacznie podniosłem się na miejscu, tym samym dając jej do zrozumienia, by mówiła, wciągnęła powietrze, by już po chwili do końca rozwiać moją ciekawość.
   - Chcę pojechać z wami – powiedziała stanowczo, lecz nad wyraz spokojnie i o dziwo, jej głos nie był władczy. Ona zazwyczaj żądała, tym razem jednak prosiła. - Yixing jedzie i powiedział, że cudownie by było, gdybym ja też się zabrała. Potrzebuję jednak twojej zgody. Nie chcę niszczyć ci wakacji.
   Słysząc te słowa zagryzłem mocno wargi. Dużo mnie kosztowało, by nie uśmiechnąć się w ten sam sposób, jak ona zazwyczaj. Zmuszony byłem powstrzymać się przed prychnięciem. Jej z pozoru słodki głos wręcz starał się na mnie wymóc tę zgodę. Niby nie chciała popsuć wszystkiego, lecz tak naprawdę dbała o siebie. Chciała być z Lay'em na tych wakacjach i wiedziałem, że tak być musi. Oczywiście mogłem się nie zgodzić, ale niektóre rzeczy potrafiłem przewidzieć. Moja zdolność myślenia do przodu i zastanawiania się nad konsekwencjami moich czynów mówiła mi, iż moja odmowa przyniosłaby niezbyt ciekawe skutki.   Pozostawało mi się zgodzić, lecz szczerze żałuję, iż wtedy nie powiedziałem „nie”. Gdybym to zrobił, moja decyzja nie przyniosłaby tak fatalnych skutków. Nie mogłem jednak wtedy przewidzieć tego, co szykował dla mnie los, a szkoda.
   - Niech ci będzie, zgadzam się – odpowiedziałem, wsłuchując się w dźwięk jej uderzających o podłogę stóp, które poniosły ją do schodów i zaniosły na górę do pokoju. Mogłem się założyć, że jest już spakowana i teraz właśnie triumfalnie uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze. Ja za to, wracając do poprzedniego stanu, leżałem na kanapie, dopóki ustawiony przeze mnie wcześniej budzik nie ogłosił, że jest 7:00 i należy się zebrać do kupy i doprowadzić do porządku. A potem mogłem pojechać na wycieczkę, która miała być jedną z najlepszych w moim życiu. Z praktyki jednak wiem, że nasze założenia mogą być całkowicie błędne. Do tej pory zastanawiam się, dlaczego los jest tak ogromnym egoistą, który tylko szuka okazji do rozrywki.

W końcu mamy rozdział. :) Niestety na razie się wszystko rozkręca, więc za dużo tutaj ciekawych rzeczy nie ma. 
Wiele osób chce mnie zabić za pewien paring, który jeszcze raczej nie widziałam. Wiedzcie jednak, iż we wszystkim ja mam swój cel, zatem cierpliwości. ^.^ 
Prosiłabym osoby, które czytają o pozostawienie komentarza. Jedno słowo, a naprawdę ucieszy. Chciałabym jednak wiedzieć co sądzicie o tym opowiadaniu, bo tak publikować dla siebie samej to chyba też bez sensu. ;)

Rozdział dedykuję tym, którzy przeczytali prolog i czekali na więcej. Myśl, że może jednak ktoś tam czeka jest bardzo motywująca. ;)
Dziękuję nejimikadori za sprawdzenie rozdziału. ;*